"Twarze Opola". Spotkanie z Krzysztofem Ogioldą i Krzysztofem Świderskim
Dziś w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Opolu odbyło się kolejne spotkanie w ramach popularnego cyklu „Twarze Opola” organizowanego przez Centralne Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach. Tym razem gośćmi byli: Krzysztofa Ogiolda, dziennikarz-publicysta Nowej Trybuny Opolskiej i „piszący” fotoreporter, czyli Krzysztof Świderski, także przez wiele lat związany z naszą redakcją.
Tematykę spotkania najlepiej określa jego tytuł, czyli: CMJW – reporterskie spotkania z historią i wyjątkowymi ludźmi. Bohaterowie wieczoru opowiadali o swoich zawodowych pasjach i o tym jak doprowadziły ich one do muzeum, o swojej z nim współpracy i o tym jakie piętno wywarły na nich spotkania z byłymi jeńcami.
Jeden z pierwszych kontaktów Krzysztofa Świderskiego z muzeum kojarzy mu się z… pierścionkiem.
- Pamiętam jak kiedyś razem z kolegą poszedłem sfotografować pamiątki i artefakty, które zostały po jeńcach. Ówczesna pani dyrektor pokazała mi wtedy pierścionek zrobiony ze szczoteczki do zębów. Niezwykła była ta potrzeba ludzi do posiadania czegoś ładnego, do tego by żyć normalnie. Widziałem bransoletki z nieśmiertelników i biżuterię zrobioną z opakowań po konserwach – wspomina Świderski.
Krzysztof Ogiolda z muzeum zetknął się kolei 20 lat temu.
- To były moje początki pracy w Nowej Trybunie Opolskiej. Pierwszym tematem, którym się zająłem był, będący wówczas w stadium powiedziałbym prenatalnym, cmentarz ofiar powojennego obozu. Wtedy za biurkiem siedział prof. Nowak, jego ówczesny dyrektor, ja 20 lat młodszy, a co za tym idzie dynamiczniejszy "wjechałem z buta” od razu zadając pytanie czy to był obóz koncentracyjny. A on tak spokojnie, nawet mu wtedy powieka nie drgnęła, mi odpowiedział: „Władze powiatu, które go utworzyły tak go właśnie nazwały”. Tak mną wtedy szarpnęło, bo spodziewałem się, że on zaprzeczy. Rozmawialiśmy wtedy godzinę, w tym czasie nie burzył mojego wyobrażenia, ale jednocześnie tłumaczył – opowiadał. – Wtedy zrozumiałem po co jest to muzeum. Ono jest po to, żeby ktoś taki jak ja mógł się dowiedzieć, jak to było.
Bohaterowie spotkanie szczególną uwagę poświęcili ludziom, których historie poznali podczas swojej współpracy z muzeum.
- To było pięć lat po otwarciu cmentarza, kiedy zostałem poproszony przez wydawcę piątkowego magazynu o napisanie tekstu o więźniarkach Łambinowic. Wsiadłem z fotoreporterem w samochód, nie był to Krzysiu, i zaczęliśmy objeżdżać wioski wokół. Wiele było tych rozmów. Dwie zostały mi w głowie na zawsze. Pierwsza pani, z którą rozmawiałem zaprosiła nas nie do domu, ale przed dom, na tzw. laubę. Pani małym nożykiem cięła fasolkę do obiadu i zaczęliśmy rozmawiać. W obozie miała 13 lat. Opowiedziała jak poszła do ubikacji bez pozwolenia. Nie było strażnika, nie było kogo się zapytać, fizjologia ją pokonała. Kiedy wróciła tenże już czekał na nią z solidnym kijem. To było jedno z moich najtrudniejszych doświadczeń dziennikarskich, bo zazwyczaj musimy mierzyć się z tym, że rozmówca się wzruszył i nie wiadomo czy go jeszcze dociskać, czy pocieszać – to nie jest technicznie łatwe. A wtedy było odwrotnie - ta pani, która mogłaby być moją mama tak się wciągnęła w tą rozmowę, że postanowiła mi pokazać jak to było. Wyszła zza tego stolika w laubie, wygięła się, łapiąc się pod kolanami i pokazała jak ten żołnierz kazał się jej ułożyć, żeby ją tym kijem mocniej obić. Odwróciłem się wtedy, bo chciało mi się płakać. A potem powiedziała mi: „No napiszcie to dobrze. Jedźcie już, ale ja dziś spać nie byda”. Wtedy zdałem sobie sprawę jaka jest odpowiedzialność dziennikarza – mówił Ogiolda.
Krzysztof Świderski współpracę z CMJW określił jako jedno z najciekawszych doświadczeń zawodowych.
– Dzięki temu tym kontaktom uświadomiłem sobie wiele ważnych rzeczy, które potem wpłynęły na moje życie. Dziś wiem, że los jeniecki jest czymś naprawdę nie do pozazdroszczenia. Zawsze zwracam uwagę, że to jest muzeum wyjątkowe, gdzie eksponatami są ludzie. To nie jest muzeum martyrologii, jeniectwa, to jest muzeum jeńców wojennych, a wiele w tych osób jeszcze żyje. Co więcej - żyje z kompleksem niespełnionych oczekiwań wobec ojczyzny, rodzin. Los jeniecki to naprawdę jest los, którego nikomu nie życzę.