Przeżyli wojnę za drutami, w cieniu Alp
- W oflagu Murnau VII A pięć tysięcy polskich oficerów spędziło prawie sześć lat. To była rozłożona w czasie tragedia wojenna - mówi prof. Danuta Kisielewicz.
Książkę o oflagu Murnau VII A wydała pani profesor na 70.rocznicę zakończenia II wojny światowej i 50-lecie Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych. Czytelnik, który poprzestałby na pobieżnym przejrzeniu zdjęć, gotów pomyśleć, że około 5 tysięcy polskich oficerów było tam w przymusowym, wieloletnim, oddalonym od domu, ale jednak sanatorium. Skoro działały kluby sportowe, teatry, biblioteka, szkoły i kursy edukacyjne...
To byłby powierzchowny i bardzo niesprawiedliwy obraz. Wojna jest tragedią. Była nią także dla tych oficerów wziętych do niewoli w 1939 roku, którzy blisko sześć długich lat spędzili za drutami, z dala od bliskich, nie wiedząc, jak długo przyjdzie im być jeńcami. Natomiast prawdą jest, że Murnau to był obóz wyjątkowy. Przebywali tam głównie oficerowie, którzy nie pracowali, bo Niemcy, mimo wojennego braku rąk do pracy, bali się, że zwarte grupy jeńców mogą tworzyć grupy oporu na zewnątrz obozu, w niemieckim społeczeństwie.
Oficerowie - w przeciwieństwie do żołnierzy - nie pracowali także w innych obozach, ale właśnie Murnau sami Niemcy nazywali Musterlager - obozem wzorcowym.
Oflag VII A o tyle nadawał się do tej roli, że mieścił się w nowych koszarach wybudowanych na początku wojny. Budynki były otynkowane, skanalizowane, zaopatrzone w centralne ogrzewanie. Stworzono tu jeńcom relatywnie dobre warunki, także ze względu na respekt Niemców do polskich oficerów. Zresztą w Murnau było bardzo wielu oficerów sztabowych, zawodowych, w tym około 30 generałów. Obóz położony u stóp Alp, blisko Szwajcarii i siedziby centrali Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, więc chętnie pokazywano w czasie kontroli, demonstrując, jak załoga przestrzega konwencji międzynarodowych. Nie zmienia to faktu, że w budynkach projektowanych dla 600 niemieckich żołnierzy mieszkało 5 tysięcy jeńców. Spali na trzypiętrowych łóżkach. Ciasnota bardzo dokuczała.
Wzorzec wzorcem, ale część jeńców skarżyła się na głód...
Bo też racje były głodowe, poniżej normy dla niemieckich więźniów. Sytuację łagodziły paczki. Przysyłał je między innymi, działający legalnie w Generalnym Gubernatorstwie, Polski Czerwony Krzyż. Przysyłano mąkę, kaszę, chleb, cebulę itp., co zasilało obozową kuchnię. Przy parafiach działały moblilizowane przez księży tzw. mateczki chlebowe, które też słały paczki oficerom. Czerwony Krzyż przysyłał ponadto towary luksusowe: kawę, czekoladę, sardynki. Oficerowie sprzedawali je strażnikom (ci takich paczek nie dostawali), a nawet ludności cywilnej. Ale kawą i czekoladą najeść się trudno. Głód nasilił się w końcowej fazie wojny, gdy już sypała się niemiecka gospodarska i transport. A i paczki stały się rzadkością.
Nie wszystkie formy jenieckiej aktywności są dziś zrozumiałe. Ze zdziwieniem oglądałem w książce zdjęcia z wielkiej wystawy poświęconej rybactwu słodkowodnemu.
Trzeba było coś robić, by nie zwariować. Jak pisał jeden z jeńców: to miejsce, gdzie się jest, trzeba uczynić ładem, samych siebie ująć w rygor, bezwład przemienić w energię, cierpiętnictwo w humor. Więc wystawa była namiastką życia na wolności dla tych, którzy przecież nie wiedzieli, ile czasu spędzą w odosobnieniu.
Jak wyglądało życie artystyczne?
Kwitło, skoro 60 procent jeńców to byli oficerowie rezerwy, ludzie wykształceni, często artyści lub pasjonaci sztuki. Grali żartobliwe przedstawienia, których scenariusze pisano w obozie, ale też Fredrę czy "Judasza z Kariothu" Rostworowskiego. Oficerowie sami szyli kostiumy z materiałów kupionych w kantynie, przysłanych z domu lub udostępnionych przez YMCA - Związek Chrześcijańskiej Młodzieży Męskiej. Po powstaniu warszawskim do Murnau trafił Leon Schiller, nietuzinkowa postać i wybitny reżyser. Wygłaszał wykłady m.in. o znaczeniu i powadze teatru kukiełkowego. Ale jego "Pastorałkę" oficerowie wystawili, zanim się w obozie pojawił. Część z nich wróciła po wojnie i niewoli do pracy w teatrze.
Za drutami uprawiano też sporty.
Już w 1940 roku w obozie działało 8 klubów zrzeszających ponad 1600 zawodników. Nazwy nawiązywały do przedwojennych klubów warszawskich, krakowskich i lwowskich. W Murnau było wielu sportowców, kilku olimpijczyków. Oni najlepiej rozumieli, że o tężyznę fizyczną trzeba dbać i mobilizowali innych. YMCA dostarczała sprzęt i stroje. Do dyspozycji jeńców była też sala gimnastyczna przygotowana przed wojną dla niemieckich żołnierzy. W latach olimpijskich (1940, 1944) w innych oflagach organizowano nielegalne olimpiady. W Murnau odbyła się "próba sprawności fizycznej". W skoku w dal, wzwyż, pchnięciu kulą, w biegach i zawodach bokserskich wystąpiło ponad tysiąc oficerów.
Że też im się chciało, gdy niczego nie musieli.
To była postawa pokolenia patriotycznego, biorącego się raczej do roboty niż do narzekania. Przekonanego, że nie tylko muszą przeżyć, ale też nie mogą życia w obozie zmarnować, okazując przy tym szacunek kolegom i obozowej starszyźnie.
Jeńcy otrzymywali żołd stosowny do stopnia.
Wielu z nich odsyłało te marki do domów, by pomóc rodzinom. Nie tylko do domów, gdzie słano pieniądze legalnie. Pieniądze i paczki przekazywano konspiracyjnie także do obozów koncentracyjnych. Kiedy po weryfikacji stopni część absolwentów podchorążówki nie uznano za oficerów, koledzy dzielili się z nimi żołdem, by nie byli pokrzywdzeni. To było naprawdę inne pokolenie, gotowe do braterskiej solidarności.
Także wobec oficerów żydowskiego pochodzenia...
Tak, ponieważ nawet najzagorzalsi przedwojenni antysemici z antysemityzmem hitlerowskim nie chcieli mieć do czynienia. Tak było także w innych obozach. W Murnau oficerów pochodzenia żydowskiego było około 200. Niemcy zidentyfikowali 40 i próbowali dla nich stworzyć getto, izolując ich na strychu jednego z budynków. Pomysł upadł po interwencji starszyzny obozowej i Czerwonego Krzyża. Oficerowie nie tylko nie przestrzegali zakazu kontaktu, ale zatrudniali swych żydowskich kolegów jako funkcyjnych.
Można było z Murnau uciec?
Próby podejmowano wielokrotnie, ale bezskutecznie. Szwajcaria była blisko, ale drogę do niej zagradzały Alpy. Już w listopadzie 1939 roku podporucznik Piotr Krawczyński z 10 innymi jeńcami wydostał się rurami kanalizacyjnymi na zewnątrz. Po trzech dniach wędrówki w stronę Szwajcarii uciekinierzy zostali schwytani, osadzeni w obozowym areszcie i ukarani grzywną za zniszczenie niemieckiego mienia. Podporucznik Józef Tucki uciekł na rowerze wachmana, w uszytym w obozie mundurze wartownika z podrobionym ausweisem. Złapano go dopiero na Węgrzech. Dostał 30 dni aresztu i zapewnił komendanta, że będzie uciekał znowu. Nie tylko dla niego ucieczka z oflagu była moralnym obowiązkiem.
Co oznaczały dla jeńców z Murnau koniec wojny i wyzwolenie obozu?
Na pewno wszyscy bardzo czekali na wolność. Przyszła wraz z amerykańskimi żołnierzami 29 kwietnia 1945. Niemiecka załoga poddała się Amerykanom. Oficerowie nie od razu mogli opuścić obóz. Zresztą generałowie radzili czekać, skoro wojna jeszcze się nie skończyła. W Murnau powstał Polski Ośrodek Wojskowy jako baza rekrutacyjna do II Korpusu Polskiego we Włoszech. Kiedy do obozu przyjechał generał Anders, część oficerów przeszła do II Korpusu. Niektórzy z nich zostali potem na emigracji, a część po rozformowaniu w Anglii w 1947 roku wróciła do Polski. Pierwsi jeńcy z Murnau wrócili do kraju już w sierpniu 1945. Niestety, wracających z oflagów traktowano jako reakcję. W armii nie było dla nich miejsca. Próbowali jakoś układać sobie życie w cywilu, podejmując pracę w szkolnictwie czy administracji. Generał Juliusz Rómmel - od 1942 roku starszy obozu - kupił ciężarówkę i pracował przy odgruzowywaniu Warszawy.
Źródło:
http://www.nto.pl/magazyn/wywiady/art/4668358,przezyli-wojne-za-drutami-w-cieniu-alp,id,t.html