Piłka nożna w obozach jenieckich dawała trochę normalności
8:3 z Holendrami, 7:2 z Belgami, 5:2 oraz 4:0 z Francuzami - takie wyniki w międzynarodowych rozgrywkach osiągali Polacy grając w piłkę nożną za drutami jenieckich obozów. Sport w niewoli miał im dać namiastkę prawdziwego świata i pomóc w poprawie kondycji.
Anna Pawlak: Jak człowiek mający niewielką rację żywnościową mógł brać udział w sportowych zmaganiach?
Dr Piotr Stanek: W ten sposób jeńcy starali się stworzyć iluzję normalnego świata, zaprzeczyć rzeczywistości za drutami. Jako żołnierze nie mogli już nic zrobić, więc rozwijali swoje pasje. W obozach było bardzo dużo wuefistów, instruktorów Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego, czyli późniejszej Akademii Wychowania Fizycznego, trenerów, a nawet zawodowych sportowców, np. w polskiej drużynie grało kilka osób z przedwojennej reprezentacji, byli zawodnicy z pierwszoligowych klubów, zwłaszcza kresowych, ale był też koszykarz, który w 1936 roku pojechał na olimpiadę do Berlina, a w obozie świetnie odnalazł się jako bramkarz. Był sam Ryszard Koncewicz, przedwojenny piłkarz "Lechii" Lwów, a po wojnie trener i selekcjoner reprezentacji Polski przed Kazimierzem Górskim.
Same nazwy klubów nawiązywały do nazw klubów przedwojennych, żeby pokazać, że regulacje niemieckie wcale tak nie ograniczają.
Jeżeli chodzi o skalę, to działalność sportowa znacznie lepiej rozwijała się w oflagach niż w stalagach. W obozach oficerskich byli przetrzymywani przede wszystkim jeńcy, których nie dotyczył obowiązek pracy i dzięki temu dysponowali wolnym czasem. Wypłacano im także żołd, za który mogli nabywać odpowiedni sprzęt sportowy, zasadniczo lepiej wyposażeni byli także w paczki żywnościowe. Gorzej było w stalagach - pracujący często po kilkanaście godzin dziennie jeńcy byli też źle odżywieni. Niechętne było też niemieckie kierownictwo, by żołnierze szeregowi i podoficerowie prowadzili jakąkolwiek działalność sportową.
Zmagania sportowe to jedno, ale nie było wiadomo, czy ci jeńcy nie będą jeszcze potrzebni na froncie, dlatego w niektórych obozach kładziono nacisk na dobrą kondycję - niekiedy wręcz obowiązkowe były marszospacery wokół obozu. Logicznym było, że jeśli będą piesze ewakuacje z obozów, to człowiek, który przez ostatnie lata za drutami pokonywał nieduże tylko dystanse, nie ma szans na dłuższą wędrówkę. Rekordy w tym bili Francuzi- jeden w ciągu trzech dni przeszedł 120 kilometrów. Polacy zazwyczaj chodzili 4-10 km dziennie.
Ale przecież wysportowany jeniec chętniej podejmie próbę ucieczki niż ktoś, komu zrobienie kilku kroków sprawia kłopot. Jak na sport reagowali Niemcy
Niemcy liczyli na to, że działalność naukowa, kulturalna, czy właśnie sportowa odciąga uwagę od rzeczy niebezpiecznych, a człowiek, który się spełnia np. poprzez sport nie będzie myślał o ucieczce czy konspiracji, choć były takie próby właśnie dzięki lepszej kondycji.
Pozwolenie na sport w obozach jenieckich współgrało także z polityką niemiecką, bo jak przyjeżdżała delegacja z Czerwonego Krzyża, to można było pokazać, że za tymi drutami nie jest tak źle - zgodnie z art. 17 konwencji genewskiej, dozwolone były rozgrywki umysłowe i fizyczne w obozie.
Dla samych strażników takie mecze to była także dobra rozrywka, bo przecież nie brakowało zawodników z prawdziwego zdarzenia. Wtedy wydawano lepsze racje żywnościowe, to było święto całego obozu. Jednak nierzadko regulaminy były bardzo uznaniowe, np. jeden z komendantów zakazał większych rozgrywek uznając, że koszulki z symboliką przedwojennych klubów przypominają o dawnej Polsce, która przecież nie istnieje. Wtedy na przekór organizowano potajemnie takie wydarzenia.
Jak grać w piłkę nożną nie mając nawet butów?
Ludzka kreatywność jest nieograniczona, przerabiano wszystko, co się dało, np. z teczek skórzanych szyto piłki a do butów przymocowywano drewniane kołki. Jeśli trzeba było zrobić bramki, to inżynierowie obliczali, ile desek można bezkarnie wziąć z obozowej latryny albo wyjąć z baraku, żeby się dach nie zawalił i strona niemiecka się nie zorientowała.
Oficerowie mieli wypłacany żołd, więc za zgodą komendy kupowali sprzęt lub zamawiali go w Międzynarodowym Komitecie Czerwonego Krzyża lub w YMCA (Związek Chrześcijańskiej Młodzieży Męskiej - red.), pomagały także rodziny. Część zawodowych sportowców idąc na front, wzięła ze sobą piłkę albo coś, co można było potem wykorzystać. Ale mamy także zdjęcia na których widać, że drużyna grała w samych spodenkach, bo nie mieli jednakowych koszulek. Jednak pomysłowość Polaków nie miała granic - w czerwcu 1941 roku niemiecka komenda jednego ze stalagów wpadła na pomysł, by zorganizować mecz Polska-Francja. Polacy mieli zakaz noszenia orzełków, barw biało-czerwonych na strojach, nie mogło być żadnych elementów propaństwowych. Wieczorem stroje przedstawiono do akceptacji, a w nocy.... zaczęto moczyć spodenki w wywarze z buraków i rano cała drużyna miała biało-czerwone stroje. Z czapek żołnierze doczepili metalowe orzełki i tak szli na mecz, który znajdował się poza obozem. Proszę sobie wyobrazić zaskoczenie wszystkich Niemców.
Jakie były tego konsekwencje?
Uznano, że to wina Niemców, którzy się ośmieszyli. W życie weszło jedynie rozporządzenie zakazujące dostarczania do tego obozu czerwonych buraków. Te, które były, skonfiskowano i wywieziono. Ale już podczas obozowej olimpiady w 1944 Niemcy zgodzili się na zamówienie z jednej z krakowskich fabryk barwników do tkanin.
Na zdjęciach, które prezentowano na wystawie w muzeum jest nietypowe boisko do siatkówki
To boisko ze Stalagu XIII A Nürnberg-Langwasser, gdzie w 1940 roku w tajemnicy przed Niemcami zorganizowano zawody na wzór igrzysk- skomponowano hymn olimpijski, zrobiono znicz, flagę z kołami olimpijskimi, nawet przysięgę składano w jednym z baraków. Jedną z rozgrywek była właśnie siatkówka. Aby uniknąć dekonspiracji, rozwieszono sznur, a na nim pranie. To on służył jeńcom właśnie jako siatka
Inne dyscypliny odbywały się w baraku tyfusowym, gdzie Niemcy bardzo rzadko wchodzili. Ośmieszono także jednego ze strażników, który jako karę szczególnie upodobał sobie tzw. bieg karną żabką. I z tego właśnie zrobiono jedną z dyscyplin sportowych, a ten strażnik jeszcze bił brawo, bo myślał, że któryś z jego kolegów wyznaczył taką karę. Bieg ten na dystansie 50 metrów wygrał Teodor Niewiadomski, który później przechowywał flagę olimpijską z narażeniem życia w gipsowym opatrunku, symulując złamanie nogi [później uciekł z obozu - przyp. red.].
Często dochodziło do kontuzji? Jak ludzie ci znosili tak duży wysiłek?
W przypadku piłki nożnej najpierw grano w składach siedmioosobowych, bo trudno było znaleźć jedenastu zawodników z dobrą kondycją, dopiero potem te składy podwyższyły się do dziewięciu osób, a następnie do jedenastu. Czas gry skrócony był do 2x po pół godziny, bo zawodnicy nie mieli siły. W jednym z obozów zabroniono pod koniec wojny gry w piłkę nożną ze względu na zły stan boiska i spore ryzyko kontuzji.
Podczas olimpiady w 1944 były pojedynki bokserskie, które lekarze zdecydowali się przerwać, bo połowa zawodników miała kontuzje i nie mieli siły walczyć nawet paru skróconych rund. A mówimy o osobach, które normalnie przed wojną trenowały boks.
Przychodzi mi na myśl Zbigniew Pietrzykowski, który walczył w Rzymie z Muhammadem Alim a w czasie wojny był w Auschwitz. Po wojnie opublikował książkę, w której napisał, że walczył często z esesmanami, którzy byli od niego 1,5 raza ciężsi, wypoczęci, mieli pełną dawkę żywieniową. Mimo to Pietrzykowski wielokrotnie wygrywał i chociaż mógł sobie pozwolić na nokaut w pierwszej rundzie, to specjalnie przez pełne trzy rundy bezkarnie bił Niemca. To bardzo podnosiło na duchu pozostałych.
Dużo osób oglądało zmagania sportowe? Maksymalnie 18 tysięcy - tak było na meczu w międzynarodowym Stalagu IV B Mühlberg w Saksonii, gdzie funkcjonowała kilkupoziomowa liga piłkarska.
W innych obozach rozwieszano plakaty, by wyciągnąć ludzi z baraków, nierzadko zainteresowanie kibiców było tak duże, że trzeba było wynosić stoły i ławy z baraków, budować prowizoryczne trybuny. Nie było konfliktów, jakie teraz obserwujemy pomiędzy kibicami, chociaż były grupy zainteresowane kibicowaniem tylko jednemu klubowi - np. WKS "Warta", czy WKS "Lwów", ale to nie było tak skrajne zachowania jak teraz. Solidarność obozowa była ważniejsza, starano się nie robić niepotrzebnie problemów, bo za chwilę byłby zakaz rozgrywek. Liczyła się też solidarność jeniecka, a samorząd jeniecki nawoływał, żeby sport był formą poprawy samopoczucia, kondycji, a nie przesadnej rywalizacji. Miał odciągać myśli od czarnowidztwa, zapaści psychicznej, czy wreszcie od tzw. pójścia na druty. Zwycięstwo dawało ludziom siłę do życia, czuli, że jeszcze są coś warci. W samej olimpiadzie w Oflagu II C Woldenberg (Dobiegniew) wzięło udział prawie 400 osób.
Przyjmowano zakłady sportowe?
Tak, w Oflag II D Gross Born, czyli w obencnym Borne Sulinowo typowano wyniki poszczególnych meczy. Walutą były amerykańskie i angielskie papierosy. Jeden z oficerów przez dłuższy okres typował wynik 7:0, wszyscy pukali się w głowę, ale on ciągle kilka papierosów na taki wynik stawiał. Pewnego razu jedna z drużyn osiągnęła taki wynik, a on zgarnął 5 tysięcy papierosów. Jeden papieros kosztował wtedy dolara, więc miał fortunę. Mógł wszystko, kupić sobie żywność na kilka miesięcy, przekupić strażników. Ta pula też pokazuje, że hazard związany ze sportem był spory.
W obozach działały także sportowe media
Ppor. Zygmunt Weiss był autorem ponad 300 numerów "Przeglądu Sportowego", który pisał ręcznie, logo gazety także było piórem zrobione. Były w niej informacje o dyscyplinach sportowych, ale także relacje z poszczególnych meczy, turniejów. Były też czasopisma branżowe, w jednym z obozów szachiści wydali kilka numerów poradnika pt. "Na Szachownicy", były też czasopisma o lekkoatletyce. Trzeba wziąć pod uwagę, ile pracy wymagało napisanie takiego numeru. Wieczorami zazwyczaj nie było światła, jak już to były tylko małe żaróweczki przeciwlotnicze, przy których niewiele było widać. Spore wzięcie mieli też znajdujący się w obozach komentatorzy sportowi, np. Wojciech Trojanowski tak plastycznie, sugestywnie relacjonował zwycięski bieg Janusza Kusocińskiego na 10 km z olimpiady w Los Angeles 1932 r., że słuchający jeńcy zaczęli wręcz kibicować słynnemu "Kusemu", jakby oglądali na żywo tę rywalizację.
8:3 z Holendrami, 7:2 z Belgami czy 5:2 i 4:0 z Francuzami - to wyniki polskich drużyn, których nasza reprezentacja na pewno by pozazdrościła.
Wtedy największą popularnością cieszyła się siatkówka. Ryzyko kontuzji było mniejsze niż w przypadku piłki nożnej, nie trzeba było specjalnego obuwia, grano na placach apelowych, który były wysypane tłuczniem, po którym można było skakać a do gry w piłkę już się nie nadawał. Wtedy piłka nie budziła aż takich emocji, trzeba też uczciwie powiedzieć, że Polacy nie grali z najsilniejszymi - z Walijczykami, Anglikami i Szkotami. W tych drużynach grało dużo profesjonalnych przedwojennych zawodników, ale też mieli znacznie lepsze wyżywienie i wyposażenie sportowe, więc trudno byłoby Polakom z nimi rywalizować.
Czy były jakieś dyscypliny kategorycznie zabronione w obozach?
Nie zgodzono się na szermierkę, rzut oszczepem i skok o tyczce - uznano, że sprzęt szermierczy i oszczep w ręku jeńców może być groźny dla strażników, a skok o tyczce może sprzyjać ucieczkom, by sforsować przy użyciu tyczki ogrodzenie obozu.