Pierwszym obozem św. Maksymiliana Kolbego było Lamsdorf

Opolski ślad w biografii świętego męczennika Auschwitz i misjonarza opisał dr Piotr Stanek, pracownik Centralne­go Muzeum Jeńców Wojennych. Właśnie ukazała się jego książka „Maksymilian Maria Kolbe (1894-1941)”.

Niedługo po ataku, Niemiec na Polskę, 5 września1939, o. Maksymilian Kolbe po konsultacji z prowincjałem zawiesił działanie wydawnictwa w Niepokalanowie - mówi dr. Piotr Stanek. - Bracia mogli dobrowolnie zostać w klasztorze, zgłosić się do pracy w PCK lub wrócić do domu. Większość wróciła do rodzin, kiedy okazało się, że nie potrzeba aż tylu sanitariuszy. Dla ojca Kolbego rząd polski przygotował paszport. Ale ten odmówił wyjazdu, nie chcąc opuścić braci. Do paszportu zrobił sobie na początku września zdjęcie. O tyle charakterystyczne, że bez brody. Zgolił ją, bo naziści strzelali do misjonarzy z brodami, tak sarno jak do Żydów.

Niemcy przychodzą aresztować franciszkanów 19 października 1939. Zabierają bez procesu, nawet bez postawienia zarzutów politycznych czy karnych 48 osób. - Wśród nich było 37 zakonników z Niepokalanowa (w tym dwóch ojców, Maksymilian Kolbe i Pius Bartosik), aspirant, który ubrał się w habit dla bezpieczeństwa oraz Ludwik Kim, kleryk rodem z Korei, którego jako obywatela sojuszniczej Japonii Niemcy zwolnili (trafił ostatecznie
do klasztoru w Skarżysku) oraz bracia franciszkanie. Grupę dopełnili trzej księża diecezjalni, którzy zatrzymali się w Niepokalanowie i zakonnicy z in­nych zgromadzeń – Misjonarzy Świętej Rodziny, pallotyni i oblaci oraz świecki, rodzony brat jednego z franciszkanów.

Kiedy mijali ogrodzenie klasztoru, jeden z niemieckich żołnierzy zrobił im zdjęcie. Cię żarówkami przewieziono ich do kościoła pasjonistów w Rawie Mazowieckiej, gdzie był punkt zborny, tam zabrano im żyletki, scyzoryki i inne ostre przedmioty. Następnego dnia przewieziono ich samochodami do Częstochowy.

Kilka godzin po wymarszu braci rozpoczął się rabunek klasztoru. Niemcy rekwirowali zwłaszcza wyposażenie wy­dawnictwa i drukarni oraz materiały budowlane zebrane z myślą o przyszłym kościele.

Ponieważ ciężarówki z za­ konikami zatrzymały się w alejach Najświętszej Marii Panny, mogli oni rzucić okiem na wieże Jasnej Góry). Mieszkańcy Częstochowy próbowali przekazać do samochodów je­dzenie, ale eskorta kazała je odrzucić. Na dworcu Częstochowa-Stradom grupę z Niepokalanowa podzielono na dwa wagony towarowe i dopchano cywilami, by w każdym podró­żowało - na stojąco - po 80 osób. Wieczorem pociąg ruszył w stronę niemieckiej granicy.

Jak zapisał jeden z braci, Maksymilian w pociągu tak mówił: - Drogie Dzieci. Jedziemy na misje i to tanim kosztem, by dusze pozyskać dla Boga przez
Niepokalaną. Nie wierny, dokąd nas wiozą. Oddajmy się Niepokalanej, niech Ona nami kieruje według swojej woli. W normalnych warunkach trudno byłoby nam jechać w takiej grupie za granicę. Gdybyśmy sami chcieli jechać na misje do Niemiec, ile by trzeba starań, formalności, paszportów, a w końcu na pewno by nam nie pozwolili. A tu taka gratka. Ko­rzystajmy ze sposobności, żeby
zrobić dużo dobrego (...), pozyskać jak najwięcej dusz. - W czwartek rano, 21 września około 6.15 pociąg wjechał

na stację Oppeln, by kwadrans przed dziesiątą dotrzeć do przy­stanku kolejowego Annahof (Sowin) - mówi dr Piotr Stanek. - Często jeńców przywożono właśnie tu, bo do obozu było stąd bliżej, a w małym Sowinie jeńcy w habitach mniej pewnie
zwracali uwagę niż na stacji Łambinowice. Prowadzono ich pieszo do Łambinowic. Od 26 sierpnia 1939 działał tu obóz przejściowy, czyli Dulag B Lamsdorf. Jeden z jedenastu obozów położonych blisko granicy z Polską. Przez Dulag Lamsdorf przeszło około 43 tys. osób, zanim 4 października 1939 przekształcono go w stały obóz jeniecki Stalag VIII B, który działał do połowy marca 1945.

Reakcje podczas drogi bracia wzbudzali różne, np. 9-letnia dziewczynka na chwilę dołą­czyła do franciszkanów, by jed­nemu z nich, bratu Melchiorowi, wepchnąć do ręki szkolne kanapki i ciastka. A przecież nie mogła wiedzieć, że właśnie Melchior zemdlał w wagonie. Dla kontrastu, kilku chłopców obrzuciło ich kamieniami, pokrzykując na zakonników po nie­miecku „polskie klechy”. Jeden z braci zanotował, że cywilni Niemcy stojący przy drodze szydzili, pokazując im gest zakładania stryczka.
W Lamsdorf franciszkanów zakwaterowano w namiocie (na 200 osób), w którym przetrzy­mywano także Żydów. Jeńcom rozdano po kocu na dwie osoby i po ręczniku na trzech oraz słomę na posłanie. Przy­wykli do prostego życia zakonnicy nie narzekali. Zwłaszcza, że dostali także, około 13.00, na obiad ryż z niewielką ilością mięsa oraz po ¾ litra kapuśniaku. A potem także chleb i marmoladę (dwa bochenki na pięć osób), a o 19.00 zacierkę z mlekiem. Nie dla wszystkich wystarczyło.

Po 33 latach od pobytu w Lamsdorf, w 1972r., franciszkanie Alojzy Iwańczyk i Benedykt Mieczkowski z dużą dozą prawdopodobieństwa zlokalizowali ów namiot jako pierwszy po prawej za barakami niemieckich oficerów (sąsiedni po le­wej był dla cywilów). W kolejnych z tyłu za drutem kolcza­stym przetrzymywano polskich
żołnierzy.
Następnego dnia po obiedzie (chochla wodnistej karto­ flanki) franciszkanie mieli z Lamsdorf wyjeżdżać. Ale nie było dla nich pociągu, więc zostali na jeszcze jedną noc w obozie. Maksymilian nie marnował czasu. Jeńcom z kampanii wrześniowej rozdawał medaliki z Matką Bożą, każdego uprzej­mie pytając, czy przyjmie me­dalik i czy pozwoli się zakonnikowi modlić za siebie. Podobnie zwracał się do niemieckich oficerów obozowych. - Myśmy tu przyjechali na misje, proszę przyjąć ten medalik - tłumaczył. Nie zdarzyło się podobno, aby któryś odmówił.

- Spacerowałem z o. Maksyrnilianem wokół namiotu - opo­wiadał po latach Jerzy Cieślak, jeden z przetrzymywanych w obozie. - Wyspowiadałem się i otrzymałem błogosławieństwo. Dziś myślę, że właśnie dlatego przeżyłem szczęśliwie wojnę i omijają mnie choroby. Franciszkanie tylko dwie noce spędzili w lagrze, jaz niektórymi jeńcami z mego namiotu uczestniczyłem dwa razy w wieczornych modlitwach.

- Jerzy Cieślak zapamiętał też, że zmagał się wtedy z go­ rączką z pragnienia - dodaje Piotr Stanek. - Kiedy ojciec Kolbe to zauważył, wyjął talerz jeszcze
ciepłej zacierki z rąk jednego z braciszków i mu go oddał. On sam pomocy innym nie odma­wiał, także chorym Żydom. Chętnie oddawał chleb, koc itd. Miał świadomość, że od niego oczekuje się dobrego przykładu.

W podróży czy w obozie franciszkanie się modlili. Trak­towali to najwyraźniej także jako formę ewangelizacji.

- 23 września, była to sobota, pobudkę jeńcom przeznaczo­nym do transportu zrobiono już o 4.30 - opowiada dr Stanek. - Transport, którego franciszkanie byli częścią, liczył około 500-600 osób. Musieli oddać koce, a zaprowadzeni na plac dostali na drogę po dwa bochenki chleba na pięć osób i po około 15 deko kiełbasy. 07.15 zarządzono wymarsz do Sowina. W drodze bracia śpiewali pieśń,,Serdeczna Matko". Bez reakcji strażników. Pociąg w stronę kolejnego obozu przejściowego - Amtitz (Gębice) ruszył o 11.18.

W okolicy Opola franciszka­nie odprawili w wagonie cotygodniową spowiedź. Udzielali jej obok św. Maksymiliana Kolbego i o. Piusa Bartosika dwaj diecezjalni księża dołączeni do transportu: ks. Leon Brykalski, proboszcz parafii Koziegłowy (wy­ bito mu zęby, bo przeganiał z parafialnego sadu Niemców krad­nących jabłka) oraz ks. Wacław Trzcionka z Łodzi.

Ojciec Maksymilian nie mógł wtedy przewidywać ani po­wrotu - przez Ostrzeszów - do Niepokalanowa (nastąpił on 8 grudnia 1939), ani nowego aresztowania (17 lutego 1941), a ostatecznie dobrowolnej śmierci za współwięźnia w bun­krze głodowym Auschwitz.

- W dokumentacji obozu Lamsdorf po pobycie św. Mak­symiliana i jego braci nie ma śladu -podsumowuje dr Stanek. - Byli tu zaledwie dwie doby i godzinę z minutami. A w Dulagu się w tym czasie kotłuje. To był wręcz wielki targ niewolników, jak relacjonowali niektórzy jeńcy. Przetrzymywano tu nie tylko żołnierzy Września, ale i cywilów, w tym powstańców śląskich. Ale tylko na chwilę i odsyłano ich w głąb Niemiec. Są relacje, że zakonników w Lams­dorf spisywano, choć nie na podstawie dokumentów, tylko ,,na gębę", Zdjęć im tu nie robiono. Ale byli tu na pewno. Wielu jeńców we wspomnieniach zanotowało ten fakt. Duża grupa duchownych - w obozie zwracała uwagę. Pobyt o. Kol­bego w Lamsdorf upamiętniono obrazem świętego w miejscowym kościele.


Źródło:
Nowa Trybuna Opolska, nr 56 (8179), 7-8 marca 2020, str. 8

wstecz