Jak Hitler kazał zakuć w kajdany komandosów z obozu pod Opolem
Po tym, jak desant aliantów na francuski port w Dieppe latem 1942 r. zakończył się całkowitą klęską, Hitler kazał pojmanych do niewoli komandosów traktować jak bandytów. W podopolskim obozie jenieckim trzymano ich więc w kajdanach. A mimo to organizowali ucieczki.
Operacja nosiła nazwę "Jubilee" i miała być próbą desantu na zajęte przez Niemców wybrzeże, przed utworzeniem drugiego frontu w zachodniej Europie (który ostatecznie powstał dopiero w 1944 r., po udanym lądowaniu w Normandii). W akcji pod Dieppe wzięli udział głównie Kanadyjczycy. Był 19 sierpnia 1942 roku. Atak rozpoczął się o świcie...
Rozmowa z dr. Piotrem Stankiem
Joanna Bosakowska: Jak wyglądało lądowanie komandosów w porcie Dieppe?
Dr Piotr Stanek*, historyk: Wczesnym rankiem prawie 6 tysięcy aliantów, wspieranych przez lotnictwo i marynarkę, zaczyna atakować port, jednak napotykają na zdecydowany opór ze strony Niemców, którzy dysponowali m.in. artylerią przeciwlotniczą. Barki desantowe wraz z czołgami i żołnierzami dostały się pod silny ogień, wiele z nich zostało zatopionych. To była prawdziwa rzeź, jeden z oddziałów stracił 95 procent swoich ludzi.
W rajdzie na Dieppe brali udział także Polacy.
- Tak, pięć polskich dywizjonów myśliwskich zestrzeliło 15 samolotów wroga, w tym osiem zestrzeleń miał Dywizjon 303 z Janem Zumbachem na czele, a siedem Dywizjon 317 Stanisława Skalskiego.
Jeden z polskich pilotów miał odstrzeloną rękę od pocisku z działka przeciwlotniczego, ale doleciał do Anglii. W akcji brał też udział okręt ORP "Ślązak", który zatopił niemiecki statek transportowy oraz strącił trzy samoloty.
Mimo to akcja zakończyła się całkowitą klęską, a dużą część pojmanych żołnierzy alianckich skierowano do obozu jenieckiego w Lamsdorf.
- Gdy komandosi kanadyjscy dostali się do niewoli (razem z kilkoma amerykańskimi rangersami i komandosami brytyjskimi), po krótkich przesłuchaniach pod Paryżem oficerów skierowano do Oflagu VII B Eichstätt w Bawarii, natomiast szeregowych i podoficerów przede wszystkim do Stalagu VIII B Lamsdorf, czyli dzisiejszych Łambinowic na Opolszczyźnie. Przybyli tam 3 września 1942 r. Zajmowali tu oddzielny sektor, obok lotników RAF-u.
Hitler kazał ich traktować jako szczególnie niebezpiecznych...
- W Lamsdorf wszystkich pojmanych pod Dieppe żołnierzy skrępowano sznurami. Początkowo Niemcy wiązali ich na całą dobę, potem na 18 godzin na dobę. Oficjalna wersja Niemców była taka, że to był odwet w zamian za "zbrodniczą praktykę", której nie przewidywała konwencja genewska, czyli właśnie krępowanie jeńców niemieckich podczas desantu.
Bo jednym z celów akcji aliantów było pojmanie grupy jeńców, żeby wydobyć od nich informacje o przebiegu Wału Atlantyckiego i sposobach jego obrony. Jeńcy niemieccy byli wiązani, żeby nie zniszczyć ważnych dokumentów, łatwiej ich było też upilnować. Jednak niektórzy z nich, skrępowani sznurami, zostali w trakcie walk zabici i tak pozostali na brzegu.
Później Hitler wydał rozkaz, że podczas każdego kolejnego desantu komandosi mają być rozstrzeliwani, nie mają być brani do niewoli.
Na sznurze się nie skończyło, potem Niemcy zaczęli zakuwać jeńców w kajdany.
- Początkowo komandosów wiązano sznurami nasączonymi żrącym kreozotem, który powodował liczne rany i oparzenia i dodatkowo zadawał ból.
A od grudnia 1942 r. zaczęto zakuwać w kajdany. Od tego czasu sektor, w którym przebywali Kanadyjczycy, nazywano Straffenlager, czyli obóz karny. W sumie jeńcy byli zakuwani przez ponad rok, do 21 listopada 1943 r.
Jak wyglądało ich życie w obozie?
- " Kajdaniarze", bo tak ich roboczo nazywam, mieszkali w betonowych barakach, w każdym były trzypoziomowe prycze. Oczywiście z tego powodu, że byli zakuci, musieli sobie wzajemnie pomagać, zarówno przy jedzeniu, jak i przy myciu czy nawet w latrynie. We wspomnieniach, które publikowali już po wojnie, pisali, że nikt ich nie przygotował do takiej niewoli, ale i że dzięki temu mogli się lepiej poznać. Oto jeden z cytatów: "Można wyćwiczyć żołnierza, żeby walczył, i można wyćwiczyć żołnierza, żeby potrafił przyjąć śmierć, ale w żaden sposób nie można przygotować żołnierza na to, żeby został wzięty do niewoli. Takie doświadczenie może zrozumieć tylko ktoś, kto przeżył to poniżenie" - napisał Jack Poolton.
W kanadyjskiej części obozu pobudka była o godz. 6, potem mieli apel, pili namiastkę herbaty czyli jakiś napar z bliżej nieokreślonych ziół lub kory z drzew, zalany wrzątkiem. O godz. 11 dostawali miskę zupy, o godz. 15 na kolację jeden chleb na sześć osób, 3-5 gotowanych ziemniaków, kawałek twarogu, jakąś margarynę lub dżem. Raz na tydzień dostawali nieco kiełbasy końskiej lub ryby. Po wieczornym apelu, o godz. 16, zamykani byli w barakach, pilnowały ich patrole z psami.
Zresztą z tego powodu dwóch Kanadyjczyków zginęło, bo wyszli w nocy z baraku, wyczuł ich pies i zostali zastrzeleni przez strażników. W odwecie następnej nocy jeńcy złapali psa, zabili i wrzucili do latryny. Od tej pory już Niemcy luzem psów nie puszczali.
Czyli "kajdaniarze" próbowali ucieczek, mimo że byli zakuwani?
- Oczywiście, pod koniec stycznia 1943 r. powstał nawet komitet ucieczkowy (na jego czele stał starszy sierżant Guy Murray z Królewskiego Pułku Kanady), który prosił każdego jeńca kanadyjskiego o dwie deski z pryczy do stemplowania kopanego tunelu, który rozpoczynał się w baraku 19B. Gdy komandosi przyjechali do Lamsdorf, Niemcy im mówili: "Dla was wojna się skończyła". Ale oni powtarzali sobie: "Nigdy nie zapomnij, że przede wszystkim jesteś żołnierzem". A obowiązkiem żołnierza jest ucieczka z niewoli.
Ale jak mogli kopać tunel, jeśli byli zakuwani w kajdany?
- Szybko nauczyli się oswobadzać z kajdanek. Odkryli, że kluczykiem z puszek po wołowinie przysyłanych w paczkach Brytyjskiego Czerwonego Krzyża można otworzyć zamek. Stawiano więc tylko jednego, dwóch zakutych jeńców u wejścia baraku, którzy ostrzegali przed zbliżającymi się Niemcami, a reszta w środku mogła poruszać się swobodnie.
Zresztą Kanadyjczycy próbowali ośmieszać strażników na każdym kroku. Pewnego zimnego dnia niemiecki sierżant zarządził zbiórkę i po kilku minutach jeńcy wyszli, ale ku jego zdumieniu kompletnie ubrani, mimo rąk skutych kajdanami. Bo wcześniej zdjęli kajdany, ubrali się i dopiero ponownie je założyli i wyszli. Na ten trik zaczął się śmiać nawet ten sierżant.
A czy udało im się w końcu wykopać tunel?
- Tak, i to nawet kilka. Pierwszy, kilkudziesięciometrowy, prawie na ukończeniu, został odkryty, kiedy spadł śnieg, to ciepło z szybu szybciej go rozpuściło. Potem jeńcy, już wiosną, zaczęli równolegle kopać dwa następne tunele. To były profesjonalne budowle, bo zajmowali się nimi komandosi, którzy mieli doświadczenie górnicze. Miały oświetlenie, a nawet ręcznie skonstruowaną pompę doprowadzającą powietrze. W czerwcu jeden z tuneli został jednak odnaleziony przez Niemców, którzy wkopywali w ziemię mikrofony podsłuchowe i dzięki temu usłyszeli dźwięk kopania. Tunel został przez Niemców zniszczony.
Na szczęście drugiego, który został ukończony we wrześniu, nie udało im się odnaleźć. Tunel wykopany był ok. 4 m pod ziemią, miał blisko 30 metrów długości.
Udało się komuś tym tunelem uciec z obozu?
- W listopadzie uciekło nim 40 Kanadyjczyków, ale zostali złapani. Tylko dwóm udało się dotrzeć do Szwecji.
Jak tam dotarli?
- Pieszo i jadąc nielegalnie pociągami towarowymi, dostali się do jednego z bałtyckich portów, a później przekupili marynarzy ze statków handlowych, którzy wprowadzili ich na statek i ukryli pod pokładem. Za walutę służyły w tym wypadku papierosy.
A co się stało z resztą uciekinierów?
- Wróciła do obozu, gdyż na różnych etapach ucieczki zostali wykryci i ujęci przez niemieckie kontrole, np. przez bardzo częste i niespodziewane kontrole dokumentów, czy wykryci przez strażników kolejowych i odesłani do obozu, gdzie za próbę ucieczki zamknięto ich na pewien czas w obozowym areszcie i pozbawiono paczek żywnościowych oraz korespondencji z rodzinami. Była to regulaminowa kara.
Częściej jednak decydowano się na ucieczki na tzw. zamiennika...
- Tak, jeńcy wymieniali się mundurami i nieśmiertelnikami z tymi, którzy wychodzili poza obóz, do oddziałów roboczych, bo z tych łatwiej było zbiec.
Kanadyjczyk Maurice Jolicoeur zamienił się nieśmiertelnikiem z Australijczykiem, który pracował w kopalni kredy. Razem z dwoma brytyjskimi marines uciekł w nocy z Arbeitskommando (oddziału roboczego), maszerowali tylko nocami 25 dni, jedli warzywa kradzione z ogródków. Przy granicy szwajcarskiej zostali jednak ujęci przez niemiecki patrol i po brutalnym przesłuchaniu przez SS odesłani do Lamsdorf.
Niedługo potem Jolicoeur znów uciekł, ale na Węgrzech pomylił pociągi i wsiadł do tego, który przez Rumunię jechał do portu w Odessie, opanowanego przez Niemców. Tam został schwytany i odesłany do obozu.
Innym wielokrotnym uciekinierem był wspomniany już Jack Poolton, który po wojnie napisał książkę "Destined to Survive: A Dieppe Veteran's Story" ("Przeznaczony, aby przeżyć: historia weterana spod Dieppe"). Najpierw próbował zbiec z pociągu, w którym był transportowany do obozu. Później wziął udział w próbie zbiorowej ucieczki tunelem, tym, który został zimą odkryty.
Potem zamienił się identyfikatorami z angielskim żołnierzem, trafił do oddziału roboczego w okolicach Paczkowa. Po kilku dniach przygotowań uciekł stamtąd wraz z kilkoma innymi jeńcami, ale parę dni później - podczas marszu w kierunku Węgier - zostali schwytani. Po powrocie do obozu ukarano go miesięcznym pobytem w bunkrze i na dwa miesiące pozbawiono go paczek.
A po tej zbiorowej nieudanej ucieczce "kajdaniarzy" spotkały jakieś represje?
- Nie, wręcz przeciwnie, 21 listopada 1943 r. zaprzestano zakuwania ich w kajdany. Dlaczego? Przez kilka miesięcy toczyły się w tej sprawie działania dyplomatyczne między Wielką Brytanią, Międzynarodowym Komitetem Czerwonego Krzyża z siedzibą w Genewie a stroną niemiecką. Brytyjczycy nawet przez pewien czas zakuwali jeńców niemieckich, ale po kilku miesiącach z tego zrezygnowali, podczas gdy strona niemiecka kontynuowała ten proceder.
Hitler zmienił zdanie dopiero wtedy, gdy dotarła do niego informacja, że jeńcy niemieccy w Kanadzie są bardzo dobrze traktowani. Rozkazał wówczas, by wszystkich Kanadyjczyków, którzy byli w niewoli, skoncentrować w jednym obozie.
Komandosi z Lamsdorf wyjechali 26 stycznia 1944 r., przewieziono ich do Stalagu II D Stargard na Pomorzu. Tam już nikt nie zakuwał ich w kajdany, co więcej, mogli nawet wychodzić na zewnątrz, dostawali lepsze jedzenie, a strażnicy mieli traktować ich łagodnie. Ale i stamtąd zdarzały się ucieczki, strażników było łatwo przekupić papierosami.
Uciekać próbował wspomniany wcześniej Maurice Jolicouer...
- Tak, dostał się jako ochotnik do pracy przy wycinaniu zarośli wokół obozu. Przed wyjściem założył cywilne ubranie pod mundur. Kiedy przejeżdżał w pobliżu pociąg do Szczecina, wskoczył do niego. W portowym barze spotkał się z człowiekiem, który ukrył go w piwnicy, gdzie już było siedmiu innych jeńców z obozów. Mieli popłynąć małą łodzią do Ystad w Szwecji. Zostali jednak złapani przez niemiecką łódź patrolową. Jolicouer jako recydywista za karę został wysłany na pół roku do kopalni soli.
Co się potem stało z "kajdaniarzami"?
- Stalag Stargard był ewakuowany jako jeden z ostatnich, w lutym 1945 r. Jeńcy dotarli do innych obozów (głównie do Stalagu XI B Fallingbostel i marlagu Tarmstadt, obozu dla marynarzy marynarki wojennej), gdzie doczekali wyzwolenia.
Odtąd regularnie odwiedzali Dieppe w rocznicę akcji. Kilku weteranów wciąż jeszcze żyje. Do Łambinowic przyjeżdżają czasem potomkowie "kajdaniarzy", którzy odtwarzają szlak wojenny swoich ojców lub dziadków.
Atak na Dieppe to był taki poligon przed Normandią, ale akcja była zupełnie nieudana. Czy historycy zadają pytanie o jej sens?
- Faktycznie, operacja była zupełnie nieprzygotowana. Ale by myśleć o wielkiej akcji, jak miało to miejsce dwa lata później, podczas D-Day, trzeba było wcześniej przećwiczyć ją na mniejszą skalę.
Co ciekawe, po lądowaniu w Normandii, 1 września 1944 r. port Dieppe zaatakowały znów jednostki kanadyjskie. I tym razem go zdobyły.