Głos z podcharkowskiego lasu

Donośny dźwięk dzwonu stał się symbolem pamięci o ojcu.

Józef Libura, którego beztroskie dzieciństwo toczyło się w Kalinie Małej, nie spodziewał się, że to Starobielsk okaże się być dla niego synonimem śmierci. Człowiek, który kochał, przeżywał chwile szczęścia, trosk, tęsknoty. Człowiek, który miał swoje priorytety oraz perypetie miłosne, pozostał obrazem ukształtowanym w sercu córki, Marii Matlachowskiej.

Obrazem złożonym z drobnych fragmentów – strzępów listów, charakteru pisma, pożółkłych fotografii, wspomnień ludzi, którzy go znali. Listy Józefa Libury, które stanowią najważniejszą pamiątkę rodzinną, wywołują do dziś łagodny uśmiech na twarzy córki. Pozornie zwykłe kartki papieru wykreowały żywy portret człowieka, na którego powrót z nadzieją czekała cała rodzina od 1939 roku.

Poznany z listów i opowiadań

Józef Libura od najmłodszych lat marzył o karierze leśniczego, w czym zawsze wspierał go ojciec. Towarzyski i pełen ambicji młodzieniec ostatecznie skończył lata swojej edukacji z tytułem inżyniera na wydziale rolno-leśniczym Uniwersytetu Poznańskiego. Miłość również odnalazła swoje miejsce w życiu Józefa Libury. Julia Bulwianka, o wrodzonym wdzięku osobistym i… wyjątkowo zgrabnych nogach, zauroczyła Józefa. „Pożegnania nie pamiętam, ale wyobrażam sobie, jakie musiało być to bolesne dla mojej matki”. Okres inicjacji jest często powiązany z buntem, który Józef okazał swojej matce z powodu młodzieńczej miłości, która, jak się później okazało, była tą jedyną. Matka Józefa nigdy nie wyraziła aprobaty dla małżeństwa jej ukochanego syna z Julią, lecz mimo to on wytrwale kierował się głosem swojego serca. „Będę na swoje własne zdanie kładł nacisk i według własnego sumienia postępował” – pisał do matki w okresie studiów. Praca w Siedlcach w Wydziale Urządzania Lasów zapewniła Józefowi stały dochód, dzięki czemu mógł ożenić się z Laszką, jak często nazywał swoją żonę. Po zawarciu małżeństwa nadszedł czas poszukiwania stabilizacji. W ciągu ośmiu lat Józef zyskał doświadczenie w Nadleśnictwie Kumiałka, Nadleśnictwie „Wigry” oraz został ojcem Andrzeja i Marii. Stanowisko leśniczego było jego życiowym powołaniem. Często dzielił się fascynacją naturą, pisząc do bliskich o swoich nowych spostrzeżeniach. Rok 1939 okazał się przełomowy dla całej rodziny. Józef miał wtedy 33 lata i oczekiwał na narodziny trzeciego dziecka – Stanisława, którego już nie miał okazji zobaczyć, poznać, utulić do snu... Został powołany na ćwiczenia wojskowe, z których nigdy nie wrócił. Zrozpaczona Julia żyła nadzieją, że jej mąż, pasjonat przyrody, człowiek niezwykle towarzyski i szczery, pewnego dnia znowu stanie w progu domu.

Poznany z listów i opowiadań

Józef Libura od najmłodszych lat marzył o karierze leśniczego, w czym zawsze wspierał go ojciec. Towarzyski i pełen ambicji młodzieniec ostatecznie skończył lata swojej edukacji z tytułem inżyniera na wydziale rolno-leśniczym Uniwersytetu Poznańskiego. Miłość również odnalazła swoje miejsce w życiu Józefa Libury. Julia Bulwianka, o wrodzonym wdzięku osobistym i… wyjątkowo zgrabnych nogach, zauroczyła Józefa. „Pożegnania nie pamiętam, ale wyobrażam sobie, jakie musiało być to bolesne dla mojej matki”. Okres inicjacji jest często powiązany z buntem, który Józef okazał swojej matce z powodu młodzieńczej miłości, która, jak się później okazało, była tą jedyną. Matka Józefa nigdy nie wyraziła aprobaty dla małżeństwa jej ukochanego syna z Julią, lecz mimo to on wytrwale kierował się głosem swojego serca. „Będę na swoje własne zdanie kładł nacisk i według własnego sumienia postępował” – pisał do matki w okresie studiów. Praca w Siedlcach w Wydziale Urządzania Lasów zapewniła Józefowi stały dochód, dzięki czemu mógł ożenić się z Laszką, jak często nazywał swoją żonę. Po zawarciu małżeństwa nadszedł czas poszukiwania stabilizacji. W ciągu ośmiu lat Józef zyskał doświadczenie w Nadleśnictwie Kumiałka, Nadleśnictwie „Wigry” oraz został ojcem Andrzeja i Marii. Stanowisko leśniczego było jego życiowym powołaniem. Często dzielił się fascynacją naturą, pisząc do bliskich o swoich nowych spostrzeżeniach. Rok 1939 okazał się przełomowy dla całej rodziny. Józef miał wtedy 33 lata i oczekiwał na narodziny trzeciego dziecka – Stanisława, którego już nie miał okazji zobaczyć, poznać, utulić do snu... Został powołany na ćwiczenia wojskowe, z których nigdy nie wrócił. Zrozpaczona Julia żyła nadzieją, że jej mąż, pasjonat przyrody, człowiek niezwykle towarzyski i szczery, pewnego dnia znowu stanie w progu domu.

Był tylko nazwiskiem w książkach

Józef Libura ćwiczenia wojskowe odbył w Grodnie. Po wybuchu wojny przez długi czas oczekiwano od niego wieści. Ostatnią wiadomość rodzina otrzymała w marcu 1940 roku. Telegram był niepokojąco krótki jak na tak długi czas rozłąki. Zbyt krótki, aby uśmierzyć ból rodziny. Zbyt krótki, aby mieć jakiekolwiek nadzieje na powrót Józefa. „Telegraf dostałem, zdrowy jestem, pozdrawiam wszystkich” – taka była jego treść. Wiadomość przyszła ze Starobielska, który okazał się ostatnim miejscem ujrzanym przez Józefa Liburę. Jego samotna droga wiodła do masowej mogiły w podcharkowskim lesie. Aż do lat 90. Maria Matlachowska odnajdywała swego ojca wyłącznie we fragmentarycznych opowieściach rodzinnych i listach. Po latach dochodzenia do prawdy napotkała jego nazwisko w spisie jeńców straconych w obozach zbrodni katyńskiej. Gdy w roku 1991 rozpoczęły się prace ekshumacyjne, udała się do Charkowa wraz z rodzinami ofiar zbrodni. Ekipa ekshumacyjna ukazała pamiątki odkryte na terenie obozu – buty, obrączki, okulary, różańce, wszystkie osobiste rzeczy znalezione przy ofiarach. Moment ten był przełomowy w życiu Marii. – Wtedy uwierzyłam, że mój ojciec stał się ofiarą zbrodni – wspomina. Był to ból, a może ulga i pogodzenie się z prawdą? Nikt, włącznie z Marią, nie jest w stanie opisać uczuć, jakie towarzyszyły rodzinom w tamtym momencie.

Najważniejsza wartość

W 2000 roku odbyło się poświęcenie cmentarzy upamiętniających ofiary zbrodni. Rozległo się głośne bicie dzwonu. Dla Marii nie był to tylko głos wszystkich poległych, ale przede wszystkim głos jej ojca – Józefa Libury, którego tak pragnęła znać, lecz wojna stanęła jej na drodze. Donośny dźwięk dzwonu stał się symbolem pamięci o ojcu, którego żywy wizerunek na zawsze pozostanie w sercu Marii. Rodzinę kocha się bez względu na to, czy pamiętamy jej członków, czy tylko pragnęlibyśmy mieć związane z nimi jakiekolwiek wspomnienia. * Tekst zwycięskiej pracy w konkursie historyczno-literackim dla młodzieży „Tak było? Sprawdzam!” zorganizowanym przez Centralne Muzeum Jeńców Wojennych w Opolu- -Łambinowicach. „Gość Opolski” był patronem medialnym konkursu.


Źródło:
Gość Niedzielny Opolski, nr 28/1475, 17 lipca 2022 str. V
https://opole.gosc.pl/doc/7689697.Glos-z-podcharkowskiego-lasu

wstecz